Rodzina Zielińskich
– „Słyszycie tupot na podwórku?”, zapytała nagle Paulina. Byliśmy w domu we trójkę z Kazikiem, rodzice grali w brydża u sąsiadów – wspominał Ryszard Zieliński. – Odsunęła blat, „Kazik, wskakuj!”, krzyknęła. Schował się pod parapetem. Zaraz walenie w drzwi. Niemcy. Szukali ojca. Gdyby zastali Kazika, byłoby po nim.
Kazimierz i Paulina Berkowie ukrywali się u Zielińskich od 1943 roku. Z getta wydostali się dzięki Zielińskiemu, który pracował dla ich krewnych. Paulina funkcjonowała jako Józefa Bogucka. „Koleżanka gospodyni”, przedstawiali ją. Kazimierz miał bardzo semickie rysy. Raczej nie wychodził z domu. – Jasię, córkę w moim wieku, ulokowali na Ogrodowej. Bywałem kontaktem, liściki nosiłem – mówił Ryszard.
– On dowcipy opowiadał, ona potrafiła podśpiewywać wesoło. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że są tacy pogodni. Stracili rodziny, córka daleko… Chyba starali się, żebyśmy ich obecności jako ciężaru nie odczuwali.